Moja pierwsza wizyta na festiwalu Nowe Horyzonty zdecydowanie poszerzyła i moje. Ekscytacja nie opuszczała mnie przez całe 6 dni pobytu we Wrocławiu (zjazdy miałem jedynie o poranku, gdy trzeba było wcześniej wstać, by stoczyć walkę o miejsca na kolejne seanse) - prawie w ogóle nie wychodziłem z sal kinowych. Dzisiaj piszę dla Was o odczuciach związanych z tym sporym kulturalnym świętem.
Tegoroczna, szesnasta już edycja obracała się wokół haseł obraz pokoleń i synergia zakłóceń, co było sprytnym posunięciem pozwalającym oszczędzić trochę na premierowych filmach, a zapoznać widzów z mniejszymi i większymi klasykami, eksperymentami czy filmowymi kamieniami milowymi sprzed lat. Zgodnie z hasłem goście festiwalu mieli przyjemność obejrzeć wiele produkcji na taśmach 16 i 35 mm, co w kinach nie jest już ta powszechne w obliczu cyfrowych rozwiązań. Miło było obejrzeć trochę filmów "z duszą": z ziarnem na obrazie, przerwami pomiędzy zmianą rolek, stonowanymi kolorami - miła odskocznia od dzisiejszego "naddoskonałego" obrazu. Przewodni obraz pokoleń nie kończył się tylko na wielkim ekranie - siedząc na każdej z sal byłem oczarowany wyrazistością tego, jak kino łączy pokolenia: tym, jak każde pomieszczenie jest wypełnione po brzegi ludźmi w różnym wieku, tym, jak mogłem pośmiać się ze starszą kobietą siedzącą obok mnie z tego, co dzieje się na ekranie, tym, jakie ciekawe rozważania o kulturze można było usłyszeć przed seansem od widzów siedzących dwa rzędy wyżej. Nowe Horyzonty mają wspaniałą widownię.
Ten festiwal naprawdę poszerza horyzonty. Co więcej, pozwala zweryfikować nasze granice tolerancji odnośnie tego, co widzimy na ekranie. To zabawne, bo kiedyś myślałem, że jestem baaardzo otwarty na rozmaite dziwactwa czy zamysły artystów, zwłaszcza w często krytykowanej sztuce współczesnej. Okazuje się jednak, że też mam jakieś zahamowania, zauważyłem granice w mojej szerokiej strefie komfortu. I choć nie zdarzyło mi się wyjść z sali w czasie żadnego z oglądanych seansów (co rzeczywiście zauważyłem u części osób), tak dzięki Nowym Horyzontom mój gust filmowy trochę się zaostrzył, odważniej mówię "nie, tego już za wiele". Przełomem był tutaj film Nicola Costantino: artefakt o artystce zafascynowanej cielesnością, często używającej w swojej pracy ciał zwierząt. Reżyserka nie szczędziła mocnych scen, a refleksje głównej bohaterki sprawiały, że kompletnie nie potrafiłem się z nią utożsamić. To też jest swego rodzaju lekcja i za takie doświadczenia również jestem organizatorom festiwalu wdzięczny.
Nowe Horyzonty to jednak nie tylko pół dnia siedzenia w fotelu i chłonięcia audiowizualnej sztuki. Pyszne quesadillas, panini i kawy w kinowym bistro mogłyby wystarczyć mi do życia przez cały pobyt we Wrocławiu, a stojący tuż obok sklepik festiwalowy kusił szerokim wyborem filmów na DVD czy książek, w tym literatury z zakresu filmoznawstwa. Czekając między seansami można było obejrzeć pierwszą wystawę fotografii Zuzy Kolskiej - ciekawe oko, a prace zgrabnie wpasowywały się w przewodnią myśl festiwalu. Kino plenerowe na wrocławskim rynku przyciągało co wieczór rzesze zainteresowanych widzów (a mi pozwoliło na krótkie przypomnienie sobie Młodości Sorrentino - bardzo przyjemne doświadczenie, zwłaszcza przy tym konkretnym filmie). Na rynku zawitała również festiwalowa plaża, z której można było świetnie skorzystać dzięki sprzyjającej pogodzie. A klub festiwalowy nie pozwalał zasnąć nawet po wyjściu z ostatniego seansu przed północą ;) (byłem bardzo ciekawy Artura Rojka jako DJa, jednak wolę go od wokalnej strony).
A teraz krótka piłka - wszystko, co obejrzałem w trakcie NH:
[filmy pełnometrażowe]
HA'HAR; VIVA; OPERACJA AVALANCHE; BARANY. ISLANDZKA OPOWIEŚĆ; SKRZYDŁA MOTYLA; NICOLA COSTANTINO: ARTEFAKT; CZEKAJĄC NA B; SUFAT CHOL; 24 WOCHEN; REMAINDER; NEON DEMON; FREAK ORLANDO;DZIECIŃSTWO WODZA; 80 DNI; BIANKA; SOBOWTÓRY; DOBRZE SIĘ KŁAMIE W MIŁYM TOWARZYSTWIE;
[filmy krótkometrażowe]
Szczękościsk; Super rzecz; Pobocze; Męski wieczór; Gosieńka przy kołowrotku; #instalove; Narodziny; La morte rouge; Wybite okna; Ana, trzy minuty
I moje festiwalowe TOP 5:
- Barany. Islandzka opowieść - oszczędna produkcja, ładnie wyważona opowieść o relacji dwóch skłóconych ze sobą braci. Znakomity balans na granicy komedii i dramatu.
- Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie - dużego doświadczenia w zakresie kina włoskiego nie mam, ale odważę się powiedzieć, że ten film posiada każdą cechę pożądaną w komedii od Włochów! Świetne krzyżowanie wątków i gradacja gadów: myślisz, że bohaterowie pozamiatali już ostatecznie, a tu zaraz wyskakuje kolejna "bomba" (widzowie nie wyrabiali ze śmiechem!).
- Bianka - moje pierwsze zetknięcie z twórczością Morettiego i mam nadzieję, że kolejne będą równie sympatyczne. Dużo śmiechu, trochę absurdu i dostajemy dobre kino.
- Viva - jeden z filmów, do których miałem ambiwalentny stosunek po obejrzeniu. Jednak fabuła od Anny Biller to mocna satyra na rewolucję seksualną, powiedziałbym wręcz, że teatralna satyra. Mnóstwo przesady, przerysowanych bohaterów, ale koniec końców dało to świetny efekt humorystyczny. Do tego nietuzinkowe stroje i piękna scenografia.
- Neon Demon - ambiwalencja no. 2. Mimo mojej niskiej oceny na Filmwebie jest u mnie jednocześnie w "Ulubionych". Dzieło Refna to czysta uczta wizualna, pełna jednak skrajnego absurdu, który wraz z upływem minut spada na nas coraz intensywniej. I choć uwielbiam ten zabieg, tak tutaj momentami brakowało mi logiki. Cóż, moja ocena może się zmienić, bo koniec końców nowego Refna oglądało się tak ciekawie, że wybieram się na seans ponownie ;)
Na koniec zostawiam Was z bardzo short shortem wizualnym. Jak mówiłem, z sali kinowych prawie nie wychodziłem (a mógłbym siedzieć tam jeszcze dłużej), toteż nie miałem zbyt wiele czasu na zbieranie materiału. Ale zostawiam to video jako wisienkę na torcie :)
Świetnie bawiłem się przez te kilka dni. Dostałem mocnego kopa do oglądania filmów, co cały czas się we mnie utrzymuje (i oby jak najdłużej!). A za rok znowu naładuję filmożerne baterie - siedemnasta edycja Nowych Horyzontów już w sierpniu przyszłego roku!
PS. Podrzucam jeszcze tegoroczny spot festiwalowy, który oglądałem chyba już z dwadzieścia razy, ale podoba mi się tak bardzo, że oglądam go nawet w domu :D
Brak komentarzy: